strona główna drzewo wywodzenie biografie dociekania czytelnia archiwa_obce albumy biblioteka pomocne kontakt z autorem

ZE WSPOMNIEŃ CIOTKI LEOKADII

odzice mojej mamy Zofii z Raczkiewiczów zostali w mej pamięci zasnutej mgłą minionego już czasu, jako coś mało realnego. Dziadka Franciszka Raczkiewicza dokładnie nie pamiętam. Miałam z nim sporadyczną styczność. Był też inny problem, związany z utratą przez niego majątku. Po tym nieszczęściu usunął się, zamieszkując u swojej siostry w Kaczanowicach. O ile mi wiadomo to dziadkowie Raczkiewicze zmarli jeszcze przed wybuchem wojny. Bliżsi mi byli bracia babci Aleksandry Juniewiczowej. Jeden z nich zamieszkiwał w niedalekiej od Baranowicz Sieniawce. Był praktykującym lekarzem. Drugi, był geodetą i mieszkał w niedalekim Klecku. To właśnie on był ojcem Natalii Juniewiczowej. Ciotka Nata, bo tak na nią mówiliśmy prowadziła później w Baranowiczach przy ulicy Żwirki i Wigury sklep mleczarsko nabiałowy. Często w okresie letnim spędzałyśmy z Bronką wakacje właśnie w Klecku. Ponieważ Alina była od nas młodsza jej wizyty u Juniewiczów były rzadsze.

amiętam, że gdy wybuchła wojna we wrześniu 1939 roku to właśnie u Naty znalazłyśmy pierwsze schronienie. Później mieszkałyśmy na Jeziornej. Nata wraz z rodziną została aresztowana i zesłana na daleki wschód. Szczęśliwie nie stracili życia i gdy Sikorski dogadał się ze Stalinem w sprawie tworzenia Armii Polskiej, uzyskali zgodę na przyjazd do obozów werbunkowych gen. Andersa. Wraz z nim ewakuowali się do Iranu a później do Anglii. Nata wyszła w Anglii za mąż, ale nie są mi znane jej dalsze losy. Jeszcze przed zakończeniem wojny Bronka wyszła za mąż za Władka Sozanowicza. Był on Białorusinem mieszkającym w czasie wojny po sąsiedzku. Ten związek był zabezpieczeniem rodziny przed deportowaniem na wschód. Gdy skończyła się wojna Zofia jako Polka chciała wraz z rodziną repatriować się do Polski. Białorusinom nie zezwalano na wyjazdy do Polski, lecz nie dotyczyło to rodzin mieszanych. Władek Sozanowicz kategorycznie się temu przeciwstawił, twierdząc że na ziemiach odzyskanych grasują jeszcze niedobitki Niemców. Wobec tego Zofia postanowiła również czekać w Baranowiczach na rozwój sytuacji. W tym okresie aby przeżyć trzeba było imać się różnych zajęć. Władek handlował z krasnoarmiejcami czym się dało. Uniwersalną walutą był alkohol. Przez Baranowicze przechodziło większość transportów wojskowych. Na zachód jechało wojsko a w drodze powrotnej na wschód transporty z łupami wojennymi. Dużo tego było, od fabryk i maszyn zaczynając, poprzez meble, maszyny rolnicze, konie, bydło, itd., itp. Właśnie z bydłem związana jest następująca historia. Na terenach byłych Prus Wschodnich Rosjanie mieli punkty zbiorcze zarekwirowanych krów. Wymagały one ciągłej opieki i dojenia, gdyż w przeciwnym wypadku zdychały. Miejscowej ludności Niemieckiej nie było, toteż Rosjanie w Baranowiczach organizowali brygady dojarek które następnie jechały opiekować się zgromadzonymi stadami i po około miesiącu wracały transportami na wschód. Pewnego razu do Władka przyszła znajoma Białorusinka, która wiedząc o jego układach z czerwonoarmiejcami prosiła aby pomógł jej dostać się do brygady dojarek. Faktycznym powodem jej starań była chęć połączenia się ze swoją rodziną która zamieszkiwała w Augustowie. Przysłuchiwałam się tej rozmowie i doszłam do wniosku, że mogłabym też pojechać z nią na Polską stronę. Oczywiście mama Zofia zakazała mi nawet myśleć o tym. Zakaz zakazem, a ja nic nikomu nie mówiąc pojechałam najbliższym transportem wraz z owa Białorusinką i wylądowałam w Suwałkach. Czas szybko mijał. Karmienie, dojenie, pozyskiwanie śmietany i robienie masła zajmowały nam czas. My jednak nie chciałyśmy wracać. Przez zaufaną znajomą wysłałam wiadomość do matki w Baranowiczach z informacją że jadę do Augustowa. Za wygospodarowane masło bez dokumentów i pieniędzy udało się nam dojechać do Augustowa. Moja znajoma odnalazła swoja rodzinę. Mnie poradzono aby wraz z organizowanym przez PUR transportem osiedleńców jechać do Rastenburga. Wraz z zapoznaną rodziną Stackiewiczów, których syn Lucjan już był w tym mieście, pojechałam na zachód. Nie wiem jak długo jechał transport, ale pamiętam że naczekaliśmy się na Lucjana na dworcu ile wlezie. Lucjan Stackiewicz pracował w komendzie milicji. Odnalazł nas wreszcie i zabrał do mieszkania mieszczącego się przy obecnej ulicy Sikorskiego vis a vis skrzyżowania z Mazurską. Usłyszałam, wybierz sobie mieszkanie. Wybrałam, pięciopokojowe na pierwszym piętrze. Pracę dostałam w stołówce prowadzonej przez milicję. Tam też poznałam Kazika Lemanka z którym w 1946 roku wzięłam ślub. Po otrzymaniu mojego listu mama Zofia załatwiła dla siebie i Aliny dokumenty repatriacyjne i przez Sokółkę dotarły do Augustowa. Bronia niestety została z mężem w Baranowiczach. Tam czekała na nie wiadomość, że mają jechać do Rastenburga. W efekcie dotarły na miejsce kilka miesięcy po moim przybyciu. Lucjan Steckiewicz wkrótce poślubił starszą od siebie Jadwigę, była córką kuśnierza a pracowała jako fryzjerka. Znaleźli sobie wolny dom i wyprowadzili się z sąsiedztwa. Gdy urodził się mój pierworodny, Stackiewicz został ojcem chrzestnym, a na chrzcie syn dostał imię Lucjan.

rat mamy, Raczkiewicz Aleksander zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po 1918 roku, rozpoczął około 1924 roku pracę w Sądzie Powiatowym w Baranowiczach jako sekretarz. Pamiętam z rodzinnych opowiadań, że często musiał jeździć w sprawach służbowych do Brześcia i innych miast woj. Nowogródzkiego gdzie były zakłady karne. W trakcie owych podróży zapoznał a wkrótce po tym poślubił swoją pierwszą żonę Jadwigę. Jak się okazało miała ona już syna o imieniu Henryk. Raczkiewicz usynowił go. Obaj za sobą wręcz przepadali. Po jakimś czasie doczekał się swojego drugiego syna któremu nadali imię Zbigniew. Przed wybuchem wojny mieszkali w Baranowiczach min. w wynajmowanym mieszkaniu przy ulicy Szerokiej. W sierpniu 1939 roku Raczkiewicz został zmobilizowany i uczestniczył w działaniach wojennych. Po przegranej kampanii wrześniowej Aleksander trafił do niewoli niemieckiej w której był aż do końca wojny w 1945 roku. Osamotniona małżonka Aleksandra nie akceptując tego stanu rzeczy związała się z jednym z "wyzwolicieli" ze wschodu, którzy po 17 września zajęli Baranowicze. Heniek widząc matkę nie szanująca nazwiska, nie mogąc doczekać się ukochanego ojca, poszedł na zachód (do Polski) aby go odszukać. Aż do 1948 roku, jego losy nie były znane. W tych okolicznościach Zbyszek mający wówczas około 10 - 11 lat był matce zawadą. Namówiła któregoś z Rosjan aby wysłał go na wschód, do domu dziecka dla wojennych sierot. Zbyszek uciekał kilka razy docierając do Baranowicz. Schronienie dawała mu nasza mama a jego ciotka Zofia. Wojna doświadczyła go okrutnie, wypaczając mu charakter. Nikomu nie dowierzał, niczego nie szanował. Wszystko co zdobył lub dostał przepuszczał. Do Polski przedostał się po zakończeniu wojny przez zieloną granicę.

ędąc w niewoli niemieckiej Aleksander część czasu przesiedział w obozie jenieckim a następnie został przymusowo skierowany do niewolniczej pracy przymusowej u "bauera". Tam spotkał i zapoznał się z Władką Chalimoniuk, Polką będącą na przymusowych robotach. Po zakończeniu wojny w 1945 roku Aleksander Raczkiewicz poślubił Władkę i wspólnie wyjechali do Anglii. Pod wpływem agitacja nawołującej do powrotu do kraju, wrócił osiedlając się w Jaworze na Dolnym Śląsku. Niebawem okazało się że jego pierwsza żona ma się dobrze, żyje i na dodatek mieszka w niedalekim Wałbrzychu, pracując w górniczej stołówce. W międzyczasie Aleksander odszukał swoją siostrę Zofię i jej dwie córki w Kętrzynie. Te z kolei niezależnie odnajduje jego syn Zbigniew. Stąd już tylko krok do spotkania ojca i syna. Wielka radość przeradza się w rozpacz. Zbyszek wszystko co dostał od ojca przepuszcza. Usłużni znajomi informują go gdzie jest jego matka. Udaje się do niej do Wałbrzycha i przy okazji wyjawia fakt odnalezienia ojca oraz opowiada o jego sytuacji.
Jadwiga wnosi o ściganie męża jako bigamistę. Mniej więcej w tym czasie odnajduje się Henryk Raczkiewicz. W 1948 roku służy w wojsku. Do spotkania dochodzi we Wrocławiu. Jest oficerem w stopniu porucznika. Milicja zatrzymuje Aleksandra jako bigamistę, na dodatek element podejrzany politycznie, przecież wrócił niedawno z Anglii. Na szczęście dla niego z pomocą przychodzi pani Pawlinow znajoma Raczkiewiczów z okresu zamieszkania w Baranowiczach. Przed wojną pracowała w starostwie. W Jaworze była dyrektorką banku. Pamiętam że jej mąż Rosjanin, carski oficer, szukał w przedwojennej Polsce schronienia przed prześladowaniami. Pomoc Pawlinowej spowodowała uwolnienie Aleksandra. Małżeństwo z Władką zostało unieważnione. Heńka niestety zwolniono z wojska, przecież ojciec choć formalnie ojczym to przecież bigamista. Zbigniew wędrował po Polsce w poszukiwaniu szczęścia. Pracował dorywczo w PGR ach, w melioracji. Później ślad po nim zaginął. Nigdy nie pojawił się też Henryk. A Aleksander w 1962 roku zawarł już legalny związek małżeński z Władką Chalimoniuk. W Jaworze pracował w Poczcie Polskiej, później w PZZ-ach.

Biblioteka Kresowa Potyczek z genealogią kontakt