


|
REJS MAZURSKI

Nasz rejs rozpoczął się 15 lipca w Giżycku. Tam na chłopaków i wolontariuszy czekały trzy jachty. Dwa tanga , znane już z zeszłorocznych pływań oraz jedna sasanka. Po podzieleniu się na załogi i zaopatrzeniu łodzi w prowiant byliśmy gotowi ruszyć na wodę.
Rejs zaczęliśmy drogą na południe. Przepłynąwszy Niegocin dotarliśmy do kanałów. Ku rozwojowi starej żeglarskiej kulturze i ekologii wszystkie przepłynęliśmy burłacząc (dla niewtajemniczonych - polega to na ciągnięciu jachtu wzdłuż brzegu za pomocą liny). Smutne jest to, ze byliśmy tam wyjątkiem. Wszyscy używali silnika, czyżby konie mechaniczne miały wygrać z tradycją, ciszą i spokojem?
Zatrzymaliśmy się w Mikołajkach, aby odzyskawszy ducha ruszyć na Śniadrwy, zwane Mazurskim Morzem. Pogoda dopisała, szybko dotarliśmy do J.Seksty. Nasze wieczory... Żeglarstwa i Mazur nie moglibyśmy poznać bez szant. Wspólne ogniska, śpiewy przy gitarze tworzą integralną częscią rejsu, nie tylko wieczornym odpoczynkiem. Ciężko czasem przekonać kogoś do szant, lecz na wodzie utwory doskonale pasują i opisują morskie (mazurskie :) ) przygody.
Po powrocie przez Śniadrwy wybraliśmy trasę do Rucianego. Płynąc wciąż na południe minęliśmy śluzę, lecz zamiast nocować w mieście oddaliliśmy się na poboczne jezioro, gdzie spotkaliśmy się z czystą i dziewiczą przyrodą. Przycumowaliśmy przy zieleniejącym brzegu i od razu przygotowaliśmy bezpieczne miejsce na ognisko na pobliskiej polanie. Nocy przy gitarze, świetle gwiazd w otoczeniu lasu nie jest w stanie zastąpić żaden nowoczesny i wyposażony port. Gdy słońce wstało udaliśmy się do Rucianego, gdzie po raz pierwszy spotkaliśmy się z deszczem. Z wyjątkiem tych dwóch dni, spotkaliśmy się z upalnym słońcem.
Odwiedziliśmy wioskę Galindów. To plemię żyło w V w p.n.e. do XIII w n.e. Mieszkając wśród bagien w drewnianych chatach musiało żywyć się upolowanym jadłem i bronić się przed atakami nieprzyjaznych sąsiadów. Plemię wybierało wodza, który musiał mieć przynajmniej cztery żony. Posiadał także reprezentacyjne konie oraz bawoła do ciężkiej pracy. Spotkanie zakończyliśmy w podziemnej grocie, gdzie na wiecu zdecydowaliśmy o opuszczeniu tej niebezpiecznej krainy.
Po pierwszym tygodniu powróciliśmy przez Mikołajki do Giżycka. Tam wyruszyliśmy na północ. Na Mamrach trafiliśmy na piękny wiatr, który przy zachodzie słońca i przechyłach zawiódł nas do samego Węgorzewa. Kolejna noc w porcie - aż się tęskni do wieczorów spędzonych "na dziko".
Kolejnym ważnym dla nas przystankiem były Mamerki. Po raz kolejny spotkaliśmy się z historią, tym razem nie tak odległą, gdyż obejmującą czasy II wojny światowej. Odwiedziliśmy poniemieckie bunkry, ukryte w gęstym lesie. Dowiedzieliśmy się o ich przeznaczeniu, o tym jak Hitler przez rok kierował z tego miejsca atakami. Ciekawa była wyprawa na śluzę, która jest ukończona w 75% i ma kilkadziesiąt metrów wysokości. Wraz z budowanym kanałem miała umożliwić transport U-Bootów wprost do morza. Teraz na tych terenach toczyliśmy już tylko rozmowy i historyczne dyskusje. Po wyprawie po lasach wypłynęliśmy w stronę Wyspy Kormoranów. Tu pobujaliśmy się chwilę odpoczywając.
Przez cały rejs, równolegle do pływań, odpoczynku i zabawy, odbywał się kurs na zdobycie uprawnień żeglarza jachtowego. Odbyła się seria wykładów, m.in. z teorii żeglowania, ratownictwa czy przepisów. Codziennie też szkoliliśmy się w praktyce, w pracach bosmańskich przy porcie i optymalnym żeglarstwie na otwartych wodach jezior. Miło było patrzeć na zapał chłopaków, ich naukę przy książkach i skupienie za sterem. Dwa tygodnie starań sterników i instruktorów nie mogły nie dać żadnego efektu. Przyszły dni egzaminu. Najpierw odbył się test z teorii, który wszyscy zdali. Na praktyce nie było już tak prosto. W ostateczności patent żeglarza zdobyło sześciu chłopaków. Gratulujemy!
Powróciliśmy do Giżycka i 29 lipca nasz rejs się zakończył. Wszyscy wynieśliśmy z niego nowe doświadczenia, odpoczynek, przygodę pod żaglami oraz... opaleniznę.
Do kolejnego spotkania drodzy bracia żeglarze!!
A.S.
|
Losowo wybrane zdjecia
z galerii
|